[Napoleon V]
Kategoria: MilitariaWysyłka: od ręki
Ostrzał Flaku i szybkie ataki czołowe Focke-Wulfów unieruchomiły
silnik numer cztery i odstrzeliły duże fragmenty lotek, zmuszając
Lt. Jobe do używania sterów wysokości, aby utrzymać stały pułap.
Jednocześnie...
Pełen opis produktu 'Fortece nad kanałem cz.V Dzień Niepodległości Napoleon V' »
Ostrzał Flaku i szybkie ataki czołowe Focke-Wulfów
unieruchomiły silnik numer cztery i odstrzeliły duże fragmenty
lotek, zmuszając Lt. Jobe do używania sterów wysokości, aby
utrzymać stały pułap. Jednocześnie piloci wykonywali szereg uników,
które były dość trudne w normalnych okolicznościach, a co dopiero
bez pomocy lotek i nagle B-17 gwałtownie opadł. Tylko nadludzkim
wysiłkiem pilotom udało się wyrównać, ale do bezpiecznego szyku już
nie udało się wrócić. Kilka minut później kolejne nagłe
przeciągnięcie zmusiło pilotów do podobnego, herkulesowego
wysiłku.
Przez cały czas strzelcy rozpaczliwie odpierali
ataki myśliwców na samotnego B-17. Focke-Wulfy nadlatywały od czoła
pędząc jeden za drugim i plując ogniem z działek. Potem zawracały i
atakowały od tyłu. Uniki wykonywane przez pilotów sprawiały, że
serie pocisków omijały bombowca, a jeśli trafiały to w nieistotne
fragmenty samolotu. Jakimś cudem nikt z załogi nie został do tej
pory ranny.
Desperacko walcząca załoga Fortecy dotarła do
belgijskiego wybrzeża, ale amunicja się kończyła i los załogi
wydawał się przesądzony. Wówczas zdarzył się cud. W pewnej chwili
zauważono, że Focke-Wulfy przerwały ataki i na pełnej mocy silników
uciekają na wschód. Sekundy potem pojawiły się ścigające je P-47,
które nadleciały z góry. A więc uratowani!
Jednak, chociaż załoga Fortecy przetrwała najgorsze
ataki wroga, wciąż była daleko od bezpieczeństwa. Uszkodzony,
dymiący bombowiec leciał na wysokości 300 metrów nad wodą, a
komorze wciąż miał pięć ciężkich bomb. Ponieważ nie można było
normalnie zrzucić bomb salwą, trzeba było zrobić to ręcznie.
Bombardier i mechanik pokładowy udali się do komory bombowej i przy
pomocy łomu, śrubokręta i kluczy poluzowali zaczepy i kolejno
wszystkie bomby pomknęły do wody. Za burtę poleciało też wszystko
co było zbędnym balastem, a więc broń, amunicja, płyty pancerne i
co tylko dało się wyrzucić. Okazało się to zbawienne, gdyż w
chwili, kiedy na horyzoncie zamajaczyła już linia brzegowa hrabstwa
Kent nagle płomienie buchnęły z silnika numer trzy, który tym samym
wyzionął ducha.
Lecieli zaledwie 200 metrów nad poziomem morza, gdy
prześlizgnęli się nad linią brzegową i Lt. Jobe uznał, że nie może
już dłużej utrzymać samolotu w powietrzu. Pośpieszne poszukiwanie
odpowiedniego miejsca awaryjnego lądowania ujawniło tylko pole
ziemniaków bezpośrednio przed nimi. Pędząc z prędkością 190 km/h
płonący B-17 usiadł na polu i pierwsze uderzenie było zaskakująco
delikatne. Teraz gnali na wprost bezwładnie szorując kadłubem po
ziemi, gdy nagle, ku przerażeniu pilotów mających widok do przodu,
przed lewym skrzydłem pojawił się dotychczas niewidziany betonowy
słup. Sekundy zostały do uderzenia, ale zamiast wylecieć w
powietrze lub zmienić się w poskręcaną plątaninę żelastwa, słup
odciął skrzydło bombowca tuż przy kadłubie, a rozerwane szczątki
zatrzymały się po chwili w wielkiej chmurze kurzu! Żaden z członków
załogi nie odniósł nawet kontuzji podczas tego zderzenia, ale ich
bombowiec nadawał się tylko na złom.